Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

patrząc na twarz krwawą — a pocóżem ja zabita też wstała żyć, kiedy i ja jestem umarłą!
Z grobu chyba mi kazali, — jęknęła po chwili — abym jego pomściła.
Jęcząc i zawodząc, leżała tak u trupa Ryżca, nogi jego obejmując rękami, gdy Rusa się nareszcie odważyła ku niej przystąpić. Pociągnęła ją za rękaw, szepcząc coś do ucha.
Mirek stał w progu, niewiedząc i sam czy umarły był, czy żywy. Widział jak wstała ta, co trzeci dzień leżała trupem, i myślał, że upiorem jej powrócić na świat kazano. Była więc dla niego straconą. Mógł patrzeć tylko i słuchać, a lada chwila mogła ją znowu śmierci i mogile powrócić. Lublana nie była istotą żywą jak inni ludzie, ale widmem tej, co niegdyś po ziemi chodziła.
Zbliżyć się do niej, przemówić nawet się lękał, a oddalić nie mógł.
Gdy około zwłok Ryżca leżała Lublana, a Mirek stał przejęty cudem, jaki się w jego oczach dokonał, myśląc, że tym pocałunkiem zaślubił się z trupem i sam też umrzeć musiał, daleka wrzawa dała się słyszeć od obozowiska, na którem też mnogo trupów niepogrzebionych leżało. Krewni i druhowie tych, co padli tam, zasłyszawszy o klęsce, zbiegli się, aby nieboszczyków nie dać na pastwę dzikim zwierzętom.
Znaczniejsza część poległych już w istocie wśród