Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Mówiła jak szalona, a głos ten w mściwych sercach zemstę budził. Ci, co nad ciałami rozpadali się, powstawali, dobywając toporów i do góry je podnosząc. Na gród! na Leszka! — krzyczeć poczęto.
Mirek, który zdala szedł za nią, szałem tymsamym objęty, krzyknął też z piersi całej: — Na gródek i krew za krew naszą!
Na pobojowisku, wśród którego stała Lublana, drżąca jeszcze gniewem cała, ruszyło się wnet wszystko. Ocierali łzy.
Młodzież z siekierami biegła już do lasu po drzewo, inni dźwigać poczęli ciał resztki, znosząc je na jedno zgliszcze, pod nogi Lublany.
Mirek, jakby się obudził dopiero, na kilku krzyknął, aby z nim szli po Ryżca ciało, i sam ruszył z niemi ku zagrodzie. Dziewczyna stała jakby na straży, okiem chłodnem patrząc na trupy. Na nią oczy trwożliwe się zwracały, bo wiedzieli ludzie, iż była umarłą i wróciła do pomsty upiorem. Słuchano jej jak ducha z innego świata, który przyszedł rozkazywać.
Ręką skinąwszy, milcząca, pędziła ich gdzie chciała. Stos już układać zaczęto, gdy z lasu nowy a liczny orszak się pokazał. Jechał na przedzie Czapla, a za nim ludu siła, wszyscy dobrze zbrojni, z oczyma gorącemi, z czołami pomarszczonemi.