Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

ani kiedy począł tak jechać obok dziewczyny, buławę trzymając w ręku, milczący.
Ludzie go znali: był to Lech dawno umarły, Lech stary, który się tak zjawiał zawsze, ile razy trwoga padła na tę ziemię i wodzy a obrony im było potrzeba.
Z mogiły wychodził, przetarłszy oczy, stawał na czele, a gdy wywalczono zwycięztwo, powracał znowu spać do niej.
Gdzie się on ukazał, tam już pewna była wygrana.
Jechał tak przodem ze szklanemi oczyma zgasłemi, z czołem białem, niemy, a gdy bitwa zawrzeć miała, podnosił tylko do góry prawicę i pokazywał przed siebie. Siedział na koniu tak siwym jak jego broda, okrytym szkarłatem; koń sam szedł bez uzdy, a stąpał pocichu, jakby stopami z mgły szedł po obłoku.
Na gródku Leszkowym odpoczywał pan po zwycięztwie — po długiej rozmowie z Berzda, w której ocalony z niewoli umęczył się, rękami rzucając i śmiechu dobywając coraz nowego. Soroka położył głowę na stole i, mrucząc, usnął.
Wierny sługa, ujrzawszy, że szczęśliwa dlań chwila spoczynku nadeszła, wymknął się cichaczem z izby. Szedł na palcach i choć skórznie miał na nogach, stąpał ostrożnie, aby Licha nie obudzić.