Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

Gdy wpadł na próg, Soroka się budził właśnie, wyciągał i wołał, bełkocąc, wesoło:
— Berzda! nalej! na pohybel im, na głowy ich! na zczeźniecie! pójdziemy i wybijemy ich do nogi!
Spojrzawszy na zbladłego i trzęsącego się z trwogi, który, zamiast nalewać i śmiać się, oczyma przewracał i drżał cały, Leszek krzyknął:
— A tobie co?
Miał tyle tylko siły Berzda, iż rękę, wyciągnąwszy, pokazał ku podwórcom.
Sroka oparł się o stół i dźwignął:
— Co tobie? — zawołał — krwawemi mierząc go oczyma.
Nie mógł jeszcze przemówić, wylękły; ręka jak skostniała, ciągle wymierzoną była ku wałom.
Kneź chwycił się od stołu i z ciężkością powlókł do przedsienia. Ztąd tylko krwawe obłoki na niebie i lud na wałach skupiony gromadnie widać było.
Niespokojny Leszek sam ruszył na okopy. Zobaczywszy go, ludzie rozstępować się zaczęli. W świetle wieczora postrzegł kneź milczący tłum, który gródek oblegał, dziewczynę i starca stojących na przedzie. Osłupiały chwilę, pozostał bezmówny i nieruchomy. Powoli krew zastygła ruszać się w nim poczęła, oblała twarz, zaogniła oczy; usta zaciął i pięści zacisnął.