Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

daka, który niedawno na postronku go wodził, zaniemiał.
Jak Leszkowi męztwo wojacze, tak Czombrowi przytomność i rozum przyszły razem z nową odzieżą. Parobka w nim nie domyśliłby się, kto go nie znał. Na wałach stojący, ci, co nim dawniej pomiatali, pootwierali gęby szeroko.
— Słyszycie tam! — zawołał Czomber.
Berzda znak dał, że uszy miał w pogotowiu.
— Żupany i Władyki posłali mnie do was — mówił dalej: — Popatrzcie na dolinę ilu nas jest. Gródek zdawajcie, otwórzcie wrota, kneź Leszek niech sobie wolen jedzie na Niemcy, ale na gródku siedzieć nie ma, bo go nie chcemy! Poddacie się — życie darujem, a zdobędziem — nie przebaczym nikomu!
Otwierać wrota!
Berzda za kneziem począł mówić:
— Idź precz, dopókiś cały — rozchodźcie się pókiście żywi, bo was pomsta czeka! Precz czerń przeklęta! do jam krety i ślepce!
Czomber, wypowiedziawszy poselstwo, zdawał się myśleć nad tem, coby od siebie dodał do niego.
— Berzdo miły — rzekł — widząc jego jednego przed sobą: — Strzeż się, abyś u mnie na postronku nie chodził znowu! Zdawajcie gród a żywo! Jest nas po dziesięciu na każdego z was. Póki czas! póki czas!
— Kto cię posłał? — spytał Berzda.