Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

Czomber ręką pokazał na dolinę.
— Widzicie!
— Powiedz tym, co cię posłali, aby się kajali a uchodzili póki nie spadnie grom!
Parobek ramionami ruszył.
— Berzdo miły — zakończył — boję się, abyś znów na postronek się nie dostał, ale z pętlą!
Zaczęto krzyczeć na Czombra z wałów. Spojrzał dumnie i ustąpił zwolna. Kilka strzał z rozkazu knezia za nim poleciało.
Śmiał się.
O południu po obozie poszło hasło ogromne. Wołano — na gród! Ze wszech stron ruszyły się gromady, niosąc dyle, łodzie i czółna dla przebycia wody i grzęzawicy. Z grodu nie przeszkadzano, kneź czekać kazał, aż się zbliżą ku wałom.
Z szałasu wyszła niewiasta w bieli, z podniesionym w górę toporem i ręką wskazała na gród.
U stop wałów czerniało już i jak gąsienice obsiadały je cisnące się tłumy. Wtem, gdy się one na wały drapały, naokół z góry runęły głazy i kłody, toczyły się i gnieść poczęły.... Drugi wał z trupów opasał grodzisko i wielki jęk rozległ się, a potem — milczenie.
Po trupach szli ci, co stali za niemi, tratowali je nogami i podnieśli się ku tynom i parkanom. Z hukiem i trzaskiem znowu runęły głazy i drzewo, polał się ukrop, sypnęły strzały; drugi zastęp oble-