Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

Co go odsłonił dym, to się oczy wszystkie zwracały nań, a nie było widać nic, krom głowy spartej na ręku.
W tem stos łamać się począł i chrzęścić, zapadać i zmieniać w kupę głowni ognistych. Leszek wstał z siedzenia, spojrzał wokół po ziemi swej i w kłębach dymu utonął.
Jęk wyrwał się z piersi załogi, która padła na ziemię, a oblegający, jakby ożyli znowu, wtargnęli wszystkiemi wyłomy i grodek zalewać zaczęli.
Wrotami wyłamanemi wjeżdżała Lublana z podniesionym toporem, jechała aż do stosu i stanęła u niego jak wryta.
Nie broniła się załoga, starszyzna z okrzykami zajmowała stolicę, głosząc swoje zwycięztwo. Zbierała się na naradę kołem, gdy Lublana od dogorzałego stosu zawróciła konia i, nierzekąc nikomu nic, jechać poczęła precz z zamku.
Widząc to, Wojewoda Zaboj postąpił ku niej i spytał:
— Dokąd myślicie?
— Do mojej chaty albo do mojej mogiły — odparła dziewczyna.
Tak jak nie wiem kto mi żyć kazał i umierać, nie wiem też czy mi do życia, czy do śmierci pójść teraz każe?
Ręką wskazała w stronę domu i koniowi dała