Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

Uciekajcie odemnie! Idźcie precz, idźcie, bo mi was żal, abyście nie ginęli marnie.
— Ginąć — zawołał Mirek, którego wzrok Lublany upajał — ginąć trzeba dziś czy jutro! Nie żal mi żywota, ino żal was.
Upiorzyca zarumieniła się — główką potrząsła, w oczach się jej zakręciły łzy.
— E! zawołała — teraz mnie już wolno nie mieć sromu, teraz ustom wolno prawić, co się w tamtem życiu śniło, dopóki się żyło. Mirek! Mirek! Ja sobie marzyłam, że ty swaty słać będziesz po mnie, że my z chaty razem pojedziemy do twojej i żyć będziemy...
Głos jej cichł, rumieniec krasił twarz bladą; oczy ze wstydu spuściła, zapomniawszy, że była upiorem.
— Lublano moja — żywo począł Mirek — a cóż mnie, jeśli nie tosamo się śniło!
Powiedz ty mi, wszak upiory chodzą i żyją, wszak do swoich wracają: nie będę zważał, choćbyś krwi mojej chciała! Powiozę cię do domu! zabiorę cię do chaty, a przyjdzie godzina, gdy krwi nie stanie!
Ręką zakreślił koło w powietrzu.
— Dobra z tobą i godzina — zawołał, a potem niech już palą oboje!
Lublana konia strzymała i poczęła nań patrzeć oczyma załzawionemi.