Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Nie pozwolę ja na to — krzyknęła — ani się zbliżyć, ani mnie dotknąć, bo cię uśmiercić nie chcę, boś ty żyć powinien, bo kiedyś mi ty miły był, zabijać cię nie godzi mi się.
Mirkowi lice pałało i zbliżał się coraz natarczywiej do niej.
— Tknąć mi się nie chcesz dać! — zawołał — a nie wiesz tego, że gdybyś była umarłą jeszcze, kiedy leżałaś w wianku na pościeli, jam naówczas zbliżył się i nie mógłem wytrzymać i pocałowałem cię w czoło. Naówczas ty otwarłaś oczy i wstałaś upiorem!
Lublana słuchała przelękła, znowu rumieńcem się oblała.
— Źleś uczynił — rzekła — ale umarłych całować się godzi na pożegnanie, a upiora dotykać — śmierć daje! Nie byłam upiorem.
Teraz nie goń za mną, nie chodź za mną: daj mi dobiedz do chaty i umierać.
Mirek, pomimo trwogi, tak oszalał był i czuł wielką dla niej miłość, iż gotów umrzeć tej godziny, posunął się ku niej natarczywie, ale dziewczę z krzykiem zerwało konia cuglami — ani się waż!
I odskoczywszy kroków kilka, niepatrząc już na niego, na drogę, czwałem puściła się naoślep do lasu i znikła.
Nim się puścić miał czas w pogoń za nią, tylko