Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

mu białe gzło jej mignęło i koń siwy; wnet oboje pochłonąła lasu gęstwina.
Stał Mirek długo pijany i nieprzytomny; biło mu serce i łzy się dobywały z oczów.
— Żywa czy upiór, moją musi być! — zawołał — bo bez niej żyć ja nie mogę, wolę już z nią umierać.
Namyślał się, stojąc na drodze, gdy z gródka zdobytego wysłani za nim ludzie, poczęli wołać, aby powracał.
W wyłamanych wrotach stał Czapla ze zwycięzkiem obliczem, ręką go przyzywając do siebie.
— Za upiorzycą gonisz, a ta tylko widać, gdzieś się obłokiem albo dymem rozpłynie — począł Czapla. Wiedziała ona czego ztąd uchodziła, bo jej napowrót do mogiły czas.
My mamy pilniejsze, sprawy. Leszka-śmy się zbyli — a bez wodza i knezia nie może być. Starszyzna musi się zebrać, wiec zwołać: innego sobie wybierzemy.
W tem nadjechał Zabój i począł głosem wielkim:
— Co myślicie? kto nam będzie panował? Bez głowy ciału nie żyć. Musimy kogoś mieć.
Zdala już ku nim zmierzał Dębor, śmiejąc się.
— Kogo sobie wybierzemy!
Starszyzny reszta do tych się skupiała, spoglądając nieufnie po sobie, podsłuchując słów, podpatrując postawy.
Tymczasem ci, co na zamek się dostali pierwsi,