bez siły przybyliście, obu posłać za tym, co poszedł do ojców!
— Jest nas mścić komu! — odezwał się Przemko, a na posłów nie napada nikt. Myśmy tylko posłami własnymi.
— Wiec powie czego ziemianie chcą — rzekł Zabój surowo. — Dajcie nam się naradzić; gdy zechcemy jednego z was, znajdziemy łatwo.
Leszek i Przemko nie nalegali. Pozsiadali z koni i poczęli jak druhy dobre chodzić między starszyzną, kubki sobie każąc podawać. Stało się jakoś, iż się rozdzielili i szli każdy w inną stronę. — Przemko Zaboja wziął; Leszek Dębora.
— Zaboju, Wojewodo — rzekł doń, oddaliwsze się — ze mną trzymajcie, wyjdziecie lepiej. — Wiecie żem silny, młody i na wojnie mi się szczęści. Leszek niedarmo imię nieboszczyka nosi: do niego będzie podobny.
— Dęborze miły — szeptał Leszek. — Przemka znacie, najeżdżał was i łupił, srogi jest i gwałtowny. Weźmiecie go — niedługo pozbywać się będziecie musieli.
Od Dębora poszedł starszy opatrywać gród, jakby myślą się już w nim rozgaszczał. Berzda, który pana nie miał, a tak się bez niego obejść nie mógł, jak inny bez sługi, przystał zaraz do Leszka. Skłonił mu się do kolan i łzy ocierał.
— Wam — rzekł — panowanie należy, a jeśli się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/62
Ta strona została skorygowana.