Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

lepiej, by każdy swoim szedł rozumem. Popatrzywszy na się, rozstali się w dolinie. Obaj, jednak niedaleko odjechawszy, zanocowali w lesie, a jak świt jeden i drugi znowu pociągnęli ku gródkowi. Lecz gdy się poznali zdala, zawrócili w lasy.
Na gródku tymczasem leżała starszyzna, a nazajutrz już wiec postanowiono.
Na dwanaście ziem dwunastu poszło gońców wołać tych, co po dworach zostali. Lud młodszy do domów puszczano, tyle zostawując tylko, ile na obronę było potrzeba. Zabój, Czapla i Dębor rozgościli się we dworze Leszkowym.
Z wieczora Mirek, choć przyjaciela swego szukał, dostąpić doń nie mógł, znużony i smutny, legł spocząć w jakiejś komorze, w której ich pokotem kilkudziesięciu się położyło. Zrana dopiero, gdy Czapla jego szukał też i pytał, znaleźli się. Poszli razem na wałach siąść na kłodzie — a Czapla, popatrzywszy na młodego, klepnął go po kolanie.
— Znowu ponury chodzisz! cóż ci tam?
— Albo nie wiecie? — począł Mirek, życie mi już nie miłe. Gorzej się stało, niż gdyby mi dziewka umarła, bo widzę ją i żywą się wydaje, a upiorem jest i zbliżyć się do niej ani się godzi, ani można.
— Pewnie tak — przerwał Czapla. — Z takiemi, co wracają na ziemię, sprawy nikt mieć nie może. Prędzej później krwi im się zachce — czyjąkolwiek się napoić.