Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

Wzdrygnął się Mirek.
— Bywały tego przykłady, ciągnął dalej stary, że się człek niewiedząc z upiorzycą zaślubił — bo chodzą one po świecie i ludzi zwodzą. Potem po nocach ginie z domu taka żona i po kolebkach się snuje, a z dzieci krew wysysa, aż jej osikowy koł w serce wbiją i tak bez stosu pogrzebią. Co ci i myśleć o niej, teraz gdy ojca pomściła, a miała krwi dosyć, zginie gdzieś, przepadnie, bo długo one nie wytrzymują z żywymi.
Uroku się nie zbędziesz, chyba Rusy o ziele poprosisz — mówił Czapla — a najgorsza to sprawa miłować się w umarłej. Mnie cię żal, byś marno nie zginął.
— Ani Rusa ni nikt tego uroku nie zdejmie ze mnie — rzekł Mirek. — Zaczęło się to, gdy żywą była.
— Ja ci powiadam inną weź! — odezwał się Czapla — tamta cię porzuci.
Chłopak pokręcił głową.
— Gdybyś dziś i Leszkowej córki, których tu kilka jest, zażądał, poszłaby kneziówna, bo sieroty nie wiedzą co począć z sobą.
Wstrząsnął się Mirek.
— Ani myślę.
— Myślisz czy nie — odezwał się Czapla — zobaczyć dziewczę nie zawadzi. Żony Leszkowe popaliły się pono wszystkie, dziewki zostały, — chodźmy popatrzeć.