Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

Gdy Mirka już widać nie było, Lublana wstrzymała konia w lesie; tchu jej brakło; czuła znużenie wielkie teraz dopiero i smutek, który jej oddychać nie dawał.
Napróżno ręką piersi uciskała: musiała w końcu z konia zsiąść i, puściwszy go na wolę, paść się czy uciekać, gdyby chciał; sama się rzuciła na ziemię. Sen ją morzył, powieki się zamykały, przez myśl przeszło, że może godzina śmierci się zbliżyła: legła więc pod drzewem i, oczy zakrywszy, usnęła snem twardym, bez marzeń i pamięci, takim, jakim spała, gdy u studni padła, patrząc na śmierć ojca.
Koń nie oddalił się od swojej pani, skubać począł trawę i, poglądąjąc niekiedy na nią, pasł się nieopodal. Nadeszła noc, zaświtał dzień: Lublana nieruchoma spała, aż ją rżenie konia zbudziło. Stał nad nią i dopominał się szopy i domu.
Otwarłszy oczy, zdziwiło się dziewczę, że znowu wróciło do życia. Błyskawicą przeszły przez myśl