grywała. A! żeby je choć zobaczyć raz jeszcze, choć pożegnać przed mogiłą!
Podjechała do chaty.
Mucha siedziała u okna nad krosnami i śpiewała pieśń taką wesołą, jakby na świecie smutku nie było. Stanęła, podsłuchując, i zdało jej się, że swój własny śpiew z dawnych lat słyszała wracający. W tem Mucha oknem wyjrzała, usłyszawszy tentent konia, a gdy Lublanę poznała, krzyknęła strasznie, cożywiej zasuwając okiennicę.
— A kysz! a precz! — poczęła wołać z płaczem — jedź na cztery wiatry! Com ja ci zawiniła, abyś krwi mej żądna była! Zlituj się ty nademną, jam młoda, ledwiem życie poczęła, nie zabieraj mnie z sobą!
Dziewczynie słuchającej tego, łzy się znów w oczach zakręciły.
— Mucho! — zawołała żebrzącym głosem — krwi mi się już żadnej nie chce, dosyć jej miałam! Inną ty mi daj jałmużnę, wody kubek, kromkę chleba, bo z głodu i pragnienia słabnę. Klnę się, że nie uczynię ci nic! Gdzieindziej pójdę umierać: nie bój się mnie, zagadaj choć do mnie.
Przytulona do okiennicy, drżąca Mucha nie wiedziała co robić; litość ją brała — głos ten był taki płaczliwy i litości błagający. Strach jednak nie opuszczał jej. Zasunęła chatę ze środka, nabrała w kubek wody, ukroiła chleba i nieśmiąc w ręku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/74
Ta strona została skorygowana.