podać ich przez okno, na łopacie je wysunęła Lublanie, która spuściła się z konia i siadła na przyźbie, jak żebraczka, co ją dla łachmanów i nędzy na próg nie puszczają.
Tymczasem Mucha, która sama była w chacie ze starą babą, bojaźliwszą jeszcze, choć drżąca, przez szpary okiennicy przypatrywała się Lublanie. I zdało się jej, że była w istocie zmienioną straszliwie, że oczy jej błyskały krwi pragnieniem, że usta miała blade i policzki zapadłe. Dziwiła się tylko, że upiorzyca wodę piła i chleb jadła; aleć przyznała się jej sama, że się dość krwi wprzódy opiła.
Resztę chleba koń wziął z ręki dziewczyny. Przestała już jeść, ugasiła pragnienie, a od tej chaty znajomej odejść się jej nie chciało, bo nie wiedziała ani dokąd, ani dlaczego uciekać miała.
Umarłaby już chętnie, tylko nie tym kołem osikowym w samo serce przebita.
Mucha na chwilę nie spuszczała jej z oka, lecz nie ważyła się do niej przemówić ni słowa.
Wstała wreszcie Lublana.
— Mucho, bądź mi zdrowa! — zawołała — idę umierać, bo mi trzeba, bo żyć niéma jak — za wodę i chleb ostatni — niech ci się w życiu wiedzie! Pokaż mi twarz, choć zdala.
Nieśmiała dziewczyna odpowiedzieć, ani się pokazać, obawiając się zdrady od upiora; zaszeleściało
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/75
Ta strona została skorygowana.