tylko za okiennicą, i Lublana, nieczekając, na siwego skoczyła. Obejrzała się raz jeszcze. W okienku widać było twarz Muchy, która wnet się schowała i zniknęła.
Od tej chaty drożyna wiodła na Babie Pole. Zdala już między dębami widać było kilka dziewcząt, które z grzybów wracały. Lublana poznała między niemi Dzióbkę najmłodszą, która miłosną piosnkę zawodziła najgłośniej, aby się pochwalić, że ją już umiała całą.
Dziewczęta przed chwilą wesołe i śmiejące się, zobaczywszy ją i poznawszy, z krzykiem się na wszystkie rozbiegły strony.
Stanęła Lublana, słowa niemówiąc, spuściła głowę: skryły się przed nią, jak pod ziemię. Jechała dalej, już koniowi dając wolę, byle nie do zagrody, gdy nadjechali parobcy, którzy stado poganiali do domu, ale i ci, zoczywszy upiorzycę, pierzchnęli w zarośla.
Strachem być takim ludziom — pomyślała — umierać już lepiej. Pójdę w las, położę się pod dębem, i czekać będę śmierci, która się musi zlitować nademną.
W głęboki las jechała, płacząc na swą dolę.
Dęby mijała i zielone doliny, i myślała ciągle: Tu się położyć, umierać czy nie?
Pod jednym mrowisko było, pod drugi słońce
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/76
Ta strona została skorygowana.