Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

słyszała; nierychło dopiero przecisnął się krzakami do swej pani, powracając z pastwiska, podszedł ku niej i na łąkę powrócił. Później jeszcze kruk Rusy nadleciał, siadł na gałęzi, spuścił się z niej na ziemię, przydreptał do nóg jej, głową pokręcił, zdał się poznawać, odezwał się niezrozumiałym głosem, niby pytając o swą starą, a nieotrzymawszy odpowiedzi, pociągnął gdzieś dalej. Drobne ptactwo, które Rusa karmiła, zjawiło się też u dębu, zwykłej karmi szukając, dzióbiąc i gwarząc, dopominając się. Obsiadło dokoła Lublanę, która mu nic dać nie miała, poskarżyło się i odleciało.
Cały dzień spędziła tak, leżąc pod pniem dębowym, a ciągle śmierci czekając. Przymykała oczy drzémała, spodziewając się śmierci we śnie — budziła się znowu.
Już mrok padał, gdy w dali śpiew się dał słyszeć. Nigdy Lublana nie słyszała w życiu takiej pieśni boleści pełnej, a tęsknoty, nieprzeznaczonej dla ludzkich uszów, nuconej powolnie, głosem jak z grobu wychodzącym; nigdy nie śpiewała przy niej Rusa, a jednak po tym śpiewie poznała ją i serce się jej rozradowało.
Ona jedna może nie potrzebowała się jej lękać, nie powinna jej była odpędzać!
Poruszyła się od pnia i zawtórowała pieśni grobowej.
Głos umilkł zaraz, zaszeleściały gałęzie. Rusa