Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

z krzykiem weszła na polankę, podnosząc ręce i i wołając:
— Lublano! toś ty jeszcze żywa!
— A! matko ty moja jedyna, wiem-że ja czy żywa czy umarła jestem! Umrzeć całkiem nie mogę, a żyć mi niéma czego! Ludzie, ludzie wszyscy uciekają odemnie, bojąc się, bym z nich krwi nie ssała. Chatę ojcowską zajął stryj Czerniak, grożąc, że gdy się pokażę, osikowym kołem serce mi przebiją. Błądziłam, litości prosząc, słowa żebrząc — wszyscy uchodzili przedemną. Nie mam już co robić na świecie; ojcam pomściła, Leszka niéma.
Załamała ręce.
— Ruso ty moja, poczęła błagająco, schylając się przed nią, ty wszystko znasz, wiesz zioła, umiesz sposoby — daj ty mi na sen taki, bym się nie zbudziła z niego!
Rusa głową potrzęsła, zamyślając się.
— Nie, nie — rzekła chmurno! — Ty już nie jesteś ani w mojej ni w niczyjej mocy, krom duchów podziemnych; ciebie nie uśpi żadne ziele; nie poradzi ci lekarstwo. Nie! nie! Potrząsnęła głową.
— Ja stara, co już krwi nie mam świeżej, nie zlęknę się ciebie — ale i poratować nie potrafię.
Popatrzała na nią ciekawie, i naprzeciw na ziemi usiadła.
— Wszystko to przez Leszka się stało, na