Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

żywych tyle było. Wstydził się i sromał; rad był przemódz ten urok, a nie mógł mocą żadną.
Jechał do domu, po drodze stając wszędzie i pytając ciągle, w nadziei, że się coś o Lublanie dowie.
Na Stawisku ludzi napotkał wracających od siana; znali go, że był z okolicy.
— Co tam na zagrodzie Ryżcowej słychać? — zapytał, stając.
— Aby chata a pole, gospodarz się znajdzie — odparł jeden z parobków. — Wiadomo, że córka Ryżca upiorem wstała i z wojskiem szła na Leszkowy gród, a potem gdzieś w ziemię się zapadła, bo nikt nie wie, co się z nią stało. Wziął więc zagrodę Czerniak.
Za życia, za Ryżcowego — mówił dalej, — Czerniak i Ryżec nie widywali się i nie spotykali nigdy; wymijali się, bo jeden drugiego nienawidził i śmierć sobie poprzysięgli, zwyczajnie bracia. Raz ich już ludzie ledwie rozerwali, gdy się zębami gryźć poczęli. Czerniak, jak się dowiedział, że brata nie stało, zajął zaraz jego ziemię i już ją trzyma. Starsze baby wygnał precz z torbami, a na upiora Lublany zagroził się, że jej kołem serce przebić każe, aby się po świecie nie włóczyła.
— Ale-ć jej tu niéma — dodał drugi parobek, bo to wszyscy wiedzą, że upiory po swoich nie chodzą, ino po obcych. I ta kędyś na bory na lasy powlec się musiała.