Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

— Widzieli ją i tu — rzekł trzeci — wnet po wzięciu gródka, gadała z nią Mucha, a ciągle jej, słyszę, o krwi prawiła; dziewka się aż rozchorowała ze strachu. Dzióbka i inne dziewczęta, ledwie się z nią spotkawszy, pouciekały, tak goniła za niemi upiorzyca.
Mirek słuchał czegoś gniewny, najbardziej bolało go to, że Czerniak zajął zagrodę, choć ona ze zwyczaju mu się należała.
Z ludźmi jeszcze nie rozstał się chłopak, gdy nadciągnął Dębor, który za sobą na koniu Donię Leszkównę wiózł, a ta się go, za szyję chwyciwszy trzymała, śmiejąc się i po stronach rzucając oczyma. Dębor wesołej był myśli.
— Ot, patrz — zawołał do Mirka — poradziłem sobie, wziąwszy na zamku oto tę! Dobrzem wybrał, bo mi się śmieje i szczebiocze całą drogę: pociechę z niej niemałą będę miał. Dwie młodsze pobrali inni, ale nie tak dobrze wyszli, bo im twarze podrapały. A no, na to nie zważać, bo i lisy młode z jamy dobyte, zaraz kąsają, a potem jak psy idą do ręki. Było ci też się tam pożywić, Mirek — dodał Dębor — ale ty za upiorzycą jeszcze pono się rozpadasz, jak Czapla prawi.
Nie odpowiedział Mirek na to; mruknął coś i pojechał mimo zagrodę Ryżcową, aby zobaczyć choć zdala, co się tam teraz na niej działo.
Zgliszcze też opatrzeć chciał: czy na mogiłach