Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

— Ona-ć mi się należała, kiedym mu rodzonym był! — zawołał Czerniak. — Dziecka nie zostawił.
— Lublana przecie na świecie jest — rzekł Mirek — upiór czy żywa, pierwsze ona ma prawo od was do ojcowskiego domu.
Czerniak się rozśmiał.
— Ani żywej, ani upiorzycy nie byłbym dał dziedziczyć. Dziewka ziemi trzymać nie umie i nie może; ona w domu gościem, a już bieda to ostatnia gdy do roli trzeba cudzego parobka brać. To ojca i dziada mojego dziedzictwo: żeby na babę zejść miało, nie pozwoliłbym nigdy! Upiór, jeśli się tu włóczyć zechce a mnie straszyć, — kołek osikowy gotowy, nie zlęknę się!
Popatrzał nań Mirek, nieodpowiadając nic.
— Wstąpcie do mnie, dam się czem ochłodzić — dodał Czerniak.
— Śpieszę do domu — rzekł Mirek — a gościć u was temu, co tu w izbach trupy oglądał, nie miło.
Skrzywił się gorzej jeszcze Krzywogęba.
— Hej! hej! — dorzucił odjeżdżającemu — wyście pono się do Ryżcównej swatali: pewnie wam jej żal — a no, co z woza spadło, to przepadło!
Rozśmiał się strasznie Czerniak.
Mirek, na zagrodę się nieoglądając, na zgliszcze pojechał, popatrzył na świeże mogiły, u których stały wszędzie obiaty na miskach i ptactwo się na nie zlatywało; westchnął i do domu pociągnął.