pijecie; a no, przeciw doli iść a przeciw prądowi wody płynąć — na nic. Gdybyście mnie byli słuchali a Lublanę wówczas siłą wzięli, gdy czas było jeszcze, ho! bo!
— Nie mówcież! — zagadał Mirek — darmo na wczorajszy dzień skarżyć się, kiedy go już niéma.
— I nie wróci! — dokończyła Rysa, kręcąc głową.
Stała jeszcze, ciągle dzbanuszek zatykając, gdy Mirek spytał:
— Nie słyszeliście co o upiorze? Czerniak się odgraża, że byle go złapał, osikowy kół mu wbije w serce, a jam ją na drodze spotkał, gdy z gródka jechała precz.
— I nie bałeś się jej? — spytała baba.
— Nie — rzekł Mirek.
— Mówiłeś z nią?
Chłopak westchnął ciężko.
— Jeśli gdzie w lesie przepadła — odezwał się — niechby choć pogrzeb miała.
Rusa patrzała na dzbanek.
— Różnie to bywa — rzekła — jak komu dano upiorem być albo wilkołakiem, czasem lata długie sam się męczy i ludzi nęka. Jak komu przeznaczono!
Niechaj wam to będzie pociechą, skończyła Rusa — dzbanuszek chowając pod płachtę — że dumna dziewka, co na nikogo patrzeć nie chciała, która i kneźną być nie żądała, do was miała serce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/87
Ta strona została skorygowana.