— Poco Mirka wspominacie? — spytała ostro.
— Musiałam wspomnieć, bom go widziała — rzekła stara, a dziewczę, niecierpliwie się poruszywszy, na ogień suszu dorzuciło, aż wielkim buchnął płomieniem.
— Widziałam go — u źródła leżał, mówili — cały dzień, na pół senny i markotny. Gdy mnie zobaczył, o was pytał: czym co nie wiedziała?
— Juści, zmilczałaś stara! — odezwała się mocniej jeszcze, brwi ściągając dziewczyna.
— Cóżem mówić miała! nie było co? — ciągnęła dalej Rusa, a że bardzo was miłował, to z niego widać i teraz jeszcze.
— A wy mi to powiadacie, abym mocniej życia żałowała! — krzyknęła Lublana, za czoło się biorąc rękami. — Oj! prawda to, prawda, że upiorem żyć, lepiej się nie rodzić!
Siadła, przypadając, na ziemi.
Rusa dumała czy drzemała. Późno w noc czuwały jeszcze obie zasępione przy ognisku, bo sen nie brał żadnej.
— Nie gniewaj się, Lublano — nieśmiało spytała, mierząc ją oczyma, Rusa — nie gniewaj się na wiedźmę starą. Jakbym ja was spytała, czy — czy wam chce się krwi ludzkiej.
Dziewce brwi się zbiegły i wstrzęsła się ze zgrozy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/89
Ta strona została skorygowana.