Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

Na gródku, gdy Berzdy nie stało, który nie wiele znaczył, a jednak bardzo był potrzebny, Leszkowi zrobiło się markotno. Oglądał się ku progowi, kędy stawał zwykle do potakiwania, ukłonów i uśmiechu, i brakło mu go tak, że jadło i napitek nie smakowały. Dziesięciu posłańców wyjechało szukać zguby, a z nich powrócił ledwie jeden; wszyscy reszta przepadli. Rozstawione wszędzie po drożynach i lasach czaty ich pochwytały. Najmędrszy z posłów, który konia rzucił, żebraka udawał i wcisnął się między ludzi, przywiózł Leszkowi wieści zatrważające. Ziemie jego, o których wiedział że się bardzo burzyły, ale nie obawiał się ich wcale, gotowały się już na gródek uderzyć.
Leniwy kneź, gdy go cała prawda doszła, którą przed nim wprzód taił Berzda (troskliwy o pańskie zdrowie więcej niż o głowę), ruszył się jak niedźwiedź z zimowego łożyska, ryknął i zapomniał nawet zwykłego sobie gderania. Krew dawniej gorąca zagrała w nim: poczuł się znowu wojakiem i