Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

Nadszedł dzień na wiec przeznaczony i już wieczorem przed nim ludzie się do gródka ściągać zaczęli.
Co było powinowatych Leszka, z najdalszych ziem i powiatów, siedzących gdzieś w nieznanych myszych jamach, wszystko strojne i zbrojne, wlokło się na ową radę, która nowego pana wybierać miała. Każdy sobie pochlebiał, że albo największe miał prawo, lub najlepsze mieć może szczęście. Trzej zięciowie Leszkowi, co trzy córki zabrali po nim, też myśleli, że i oni kneziami być mogą.
Jeden bogactwem się sławił, rozumem drugi, chytrością trzeci. — Mało takich było, coby wielkiej troski z wielkiem dostojeństwem nie chcieli.
Jechał i Mirek, choć mu się nie chciało; a no popatrzeć go namawiano i rozochocić się, bo ciągle zasępiony chodził.
Na grodzie miejsca dla starszyzny nawet nie było; więc poza wodą i błotami, w dolinie, oboza-