Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

wiemy, że biegano tak niegdyś; ojcowie rozumni byli: gdzie sami rozstrzygać nie umieli, na los zdawali!
Zarwaniec spojrzał na Bohobora.
— Co ty powiesz na to — stary?
— Jedno tylko — rzekł Bohobór — że co stare to szanuję, a choćbym obyczaju nie rozumiał, chowam go, aby nie zginął, boć może inny z niego dobyć to, czego ja nie potrafię.
Młodsi i ci, co lepsze konie mieli, rwać się już zaczynali, obwołując zgodę!
Kneziowie przyklaskiwali; nikt prawie się nie opierał.
— Zgoda na gonitwę — powtarzano. Naznaczcie czas, wytknijcie drogę, wybierzcie sędziów, biegać będziemy.
Wrzawliwie krzyczano ciągle:
— Zgoda! zgoda!
Zarwaniec szepnął pocichu:
— Anim się ja spodziewał, aby ladajaki żart mój ludzie za dobro wzięli. Udało się ślepej kurze znaleźć ziarno!
I usta przytknął dłonią.
Wola wszystkich tak się wyraziście i gwałtownie objawiała, że się jej już oprzeć nikt nie mógł.
Stanęło więc na tem, że w dolinie pod Gródkiem, na równej piaszczystej dróżynie, na pełni miesiąca miał się odbyć ów obrzęd uroczysty; że do goni-