Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Ściemnia się, kawałek drogi pod górę wprawdzie niewielki, ale starczy, aby po nocy konia skaleczyć, a sobie nadkręcić karku. Od wieków nikt nie naprawiał gościńca.
Zawahał się nieco Polak.
— Wolałbym — odparł — przenocować w miasteczku. Może mi wskażecie gospodę?
— Gospodę! u nas? — rozśmiał się mieszczanin. — Tu ich prawie niema, bo i podróżny rzadki. Na komandorji czuwają długo; jedźcie wprost, tam lepiej wam będzie. Dobrej nocy!
To mówiąc, cofnął się ku swemu domostwu, a podróżny, po krótkim namyśle, ruszył wskazaną mu na komandorję drogą.
Była ona w istocie wyboistą, rozgrzężoną, pełną dziur, kałuż i kamieni, a gdzie niegdzie tylko gałęźmi zarzuconą. Świeże ulewy jesienne poryły ją i powyżłobiały, tak że ciągle objeżdżać i kołować musiał jeździec, aby konia oszczędzić.
— Któżby się domyślił, że ona wiedzie do królewskiej rezydencji? — mówił sobie w duchu.
Im bardziej zbliżał się ku szczytowi, na którym wznosiły się mury stare, tem one smutniej i nędzniej mu się wydawały.
Wiele lat upłynąć musiało od czasu, gdy je zamieszkiwano, a gdzie niegdzie tylko bardzo świeże ślady małych poprawek, naprędce polepionych, cokolwiek starania o podtrzymanie wskazywały.
Zbliżając się ku otwartej naoścież bramie, ani straży, ani mnogiej służby, ani ruchu czeladzi dworskiej nie znalazł podróżny. Powolnie przesuwali się ludzie skromnie poodziewani, a kilku z nich, zobaczywszy podróżnego ku wrotom zdążającego, stanęło, aby mu przyjazd ułatwić i zająć się umieszczeniem jego. Cisza i spokój panowały w podwórcu, w którym parę wozów i trochę sprzętu gospodarskiego widać było.
Otyły, słusznego wzrostu, w polskim stroju ciemnej barwy, niemłody mężczyzna, wywabiony z wnętrza głównego gmachu doniesieniem czeladzi o podróżnym,