— Nigdym słabości i nicości mojej nie czuła mocniej.
Rozmowy w tym tonie i tej treści powtarzały się między niemi codzień.
Teraz, gdy ojciec jej oznajmił przybycie lekarza spodziewanego, Maruchna z triumfem pobiegła do piastunki. Spodziewała się, że wszystko zostanie zerwane.
— A co! a co! — krzyknęła, wbiegając — Moszyńsiu, na mojem się stanie! Zrywają! zrywają! Mówią, że jestem chora, że niepodobna mnie uleczyć... przyjeżdża doktór... Pan Bóg mnie wysłuchał.
Moszyńska załamała ręce rozpaczliwie.
Marja opowiedziała jej to, o czem się dowiedziała od ojca; ale staruszka bynajmniej tego do serca nie wzięła.
— Intryganci bezsilni próbują, — odparła — ale nie uda się im, ty zwyciężysz... Niech robią, co chcą, — dodała — nie przemogą Bożej woli, bo ta się ludzkich zabiegów nie boi... Wszystko, co oni przeciwko tobie gotują, na nich się samych obróci.
Maruchna musiała zamilknąć.
W małej gromadce służby żeńskiej królowej i matki Leszczyńskiego było teraz przyjętych cudzoziemek kilka. Niektóre z nich miały stosunki w Paryżu, w miasteczku i po kraju. Odbierały one listy, gazetki dworskie, drukowane świstki i piosenki szyderskie, w które stolica obfitowała. Niektóre z tych służących przez czułość, inne przez płochość przynosiły królowej i staruszce plotki brukowe, których cząstka zaledwie do uszu Marji dochodziła. Wszystkie one były tego rodzaju, iż pociągnąć ani zachęcić nie mogły, lecz musiały zatrwożyć. Zdala wyglądające świetnie imiona i osoby, o których można mieć było wielkie wyobrażenie, — w tych poufałych gazetkach występowały odarte z całego uroku zacności, poniżone i zwalane. Nie było prawie ani jednej z tych osobistości dworu, którejby życiu prywatnemu nie zarzucano grzesznych słabostek, potajemnego zepsucia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.