ryża jako o śmieszności, którą zatrzeć i zataić wypadało.
Z tej jednej próbki można sobie wystawić, jak trudnem było zbliżenie dwóch, tak różnych światów, jakiemi były wissenburski i paryski...
Przy najpierwszych rozmowach z kawalerem de Vauchon, który bardzo zręcznie umiał to królowi wytłumaczyć — wzmianka już była o tem, iż nie życzono sobie, aby coś z dawnej służby pozostać miało przy królowej w Paryżu. Mieściło się to w owych prawidłach, dla obcych księżniczek ustanowionych, bo się przekonano, że obcy, niechętni, zazdrośni, sieli na dworze ziarna nieporozumienia. Od nich płynęły doniesienia obcym dworom i potwarze.
Król zobowiązał się, że oprócz spowiednika, ojca Adama, który miał przeprowadzić królową i zdać ją nowemu dyrektorowi sumienia, nikt więcej ze starych sług przy niej nie pozostanie.
Moszyńska płakała rzewnie, Włodek się na tyranję i niewolę oburzał, ale gdy próbował o tem zagadnąć króla, został zbity natychmiast krótkiem słowem: tak prawo chce.
— Jest to dura lex, sed lex i nie godzi się go potępiać — dodał król. — Dwór wielki, języki długie, obce żywioły nieprzyjazne i niebezpieczne. Na to niema rady.
— Ależ, proszę w. król. mości, — zawołał dworzanin — toć gorzej, niż klasztor, na który narzekają, że od rodziny odrywa. To sroga niewola. Przecież na takie nieludzkie prawo jakieś lekarstwo znaleźć można.
Król głową potrząsnął i zmilczał.
— Jabym nie wahał się złamać takiego prawa — dodał Włodek.
— Ale my z Maruchną zgodziliśmy się na nie — począł Leszczyński spokojnie. — Wmość, gorączka, nie rozumiesz wcale tej sprawy. Myślisz, że toby było z wielkim honorem dla królowej Francji, gdyby jej nasze kubraczki i żupaniki, snujące się po podwórzu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.