kiej pani zaczynała dzień powitaniem czcią przejętem i zimnym ocukrowanym uśmiechem. Z sukniami potrzeba było wkładać kajdany.
Samo nabożeństwo poddane było tylu formom, że sercu w nich ciasno być musiało.
Chociaż wszystko to zawczasu przewidzianem i zapowiedzianem było, nieubłaganej etykiecie nie bez jakiegoś upokorzenia poddawać się musiała królewna — a mimo największego starania, aby się zastosować do niej, nieustannie przestrzegano Marję, że chybiała przeciwko przepisom.
Nawet sam na sam z pannami dworu nie mogła żadnej z nich skłonić, ażeby na chwilę przy niej bliżej, niż dozwalała etykieta, lub na krześle z poręczami usiadła. Wchodząc, żadna nie śmiała od ukłonów wyznaczonych się uwolnić.
Maruchna przekonywała się codzień mocniej, jak inny świat ją otaczał, gdzie ani żywszemu uczuciu objawić się swobodniej, ani słowu wyrwać się z ust nie było wolno. Jałmużna, msza, praktyki religijne podlegały także tym formom żelaznym.
Ale to wszystko niczem było w porównaniu do trwogi, jaka ją ogarniała na myśl, że będzie musiała wkrótce cała z sercem i duszą oddać się człowiekowi, którego nie znała, który dla niej i dla całego świata jeszcze był zagadką. Każda chwila zbliżała tę godzinę ostatecznej ofiary. Znała go... z samych tylko pochwał przesadzonych, jakiemi go obsypywano, z portretów, na których heroicznie wyglądał, z powieści marszałka Villars, pań i dworzan.
Wszyscy zgodnie głosili go ideałem i takim on naówczas mógł się wydawać w istocie. Piękność jego przechodziła wszystkich rówieśników, wrodzona powaga, elegancja, ukazywanie się zawsze w blasku uroczystym — robiły z niego rodzaj bożyszcza.
Podnosiła się zasłona, król występował, wszyscy padali na twarze.
Zamknięty w sobie, bojaźliwy, czasem tylko strzelający słowy krótkiemi, brzmiącemi jak wyroczni roz-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.