były nieuleczonym smutkiem i goryczą. Patrząc na Marję, wzrok jego mówić się zdawał z politowaniem:
— Jakiż ją biedną los czeka?!...
Król, który miał rozpocząć opowiadanie, spojrzał na zbliżającego się Borowskiego i łatwo odgadł, że przyszedł mu o czemś oznajmić.
— Cóż ty mi przynosisz? — spytał wesoło, zwracając się ku niemu. — Z twarzy ci czytam, żeś nie przyszedł z próżnemi rękami.
Zagadnięty skłonił głowę.
— Mała rzecz, — rzekł — ale przysłowie powiada: gdzie ryb niema i rak ryba.
— Ty zawsze ze swemi przysłowiami — uśmiechnął się Leszczyński. — Mów więc, jakiegoś nam przyniósł raka?
— Krótko a węzłowato mówiąc, n. panie, — dodał marszałek — mamy gościa. Syn starego Włodka do nas przywędrował.
— Co? syn Włodka? poczciwego mojego Włodka? — przerwał król zdumiony.
Królewna odwróciła się, klaskając w dłonie.
— Co? Gabryś? Pamiętam go chłopakiem mojego wieku. Ale skądże się on tu wziął?
— Jeszczem się nie miał czasu z nim rozmówić szerzej — odparł Borowski. — To mi tylko oświadczył, że mu się stęskniło za panem i że na służby gotów.
Król poruszył głową.
— Osobliwszy człek, który z dobrej woli ofiaruje się służyć biedzie — odezwał się.
Wszyscy milczeli. Leszczyński zadumał się nieco.
— Przyjmijże go dobrze, mój Borosiu — rzekł do wyczekującego marszałka. — Służby ja nie potrzebuję, ale serce umiem cenić. Niech sobie dziś spocznie, a jutro — jutro król mu da posłuchanie.
Śmiejąc się, wymówił te słowa.
— Jutro? dlaczegóż nie dziś? — wtrąciła królewna. — Wszak to stary sługa, choć młody człowiek. Jeżeli ma ochotę i siły po temu — bo może drogą znużony — królby mu i dziś nie bronił wejść „na pokoje“.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.