ry dobyty ze schówki pokazywał mu list Marji. Nie badając przybyłego, Leszczyński wziął naprzód pismo, odczytał je, drżąc, ucałował, i dopiero ochłonąwszy, obrócił się do posła.
— Mów ty mi po swojemu, co się tam stało? Jak się ma dziecię moje? Widziałeś ty ją?
Zakłopotał się nieco litościwy Włodek.
— Był dziś u królowej marszałek Villars — odezwał się, namyślając. — Król wyjechał już na polowanie do Rambouillet. Mnie się zdaje, że nadaremnie zbyt wielkiego narobiono hałasu i że strasznego niema nic... Wszystko pozostało po dawnemu. Królowa imć prosi, abyś w. kr. mość był spokojnym.
— A ona?
— Ona też obiecuje być spokojną.
Leszczyński podumał chwilę.
— Kardynał? czy powrócił?
— Powraca, — król ma się z nim widzieć niezwłocznie.
Piękne i jasne oblicze króla wypogodziło się zwolna po chwilowem zachmurzeniu.
— A zatem, — rzekł, oddychając swobodniej — zatem, Pan Bóg łaskaw, wszystkie te nieporozumienia dadzą się wkrótce usunąć? Poczciwy, stary Villars, on tam czuwa.
I, prowadząc za sobą idącego posłusznie Włodka, król mówił spokojnie, napół sam do siebie, wpół do niego:
— Byle tylko moja dobra Maruchna nie traciła odwagi, łzami się nie zalewała i była spokojna. Znajdą się ludzie, co ją podtrzymają, co jej dopomogą, sam nawet kardynał, jeżeli jest zagniewany, zmięknie... Bourbon niezręczny, doradcy jego jeszcze mniej od niego wiedzą, co począć — a za ich błędy moje biedne dziecko pokutować musi. Na nieszczęście ja, cobym tam najprędzej pokój i zgodę sprowadził — znajdować się nie mogę. Muszę się trzymać na uboczu, aby świat nie sądził, że młody zięć dał mi się zawojować... Tak, — kończył król z uśmiechem dobrodusznym —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.