wdzięku, woni, uroku, któryby króla oczarował, ale gotowości na rozpasanie i bezwstydu, który nie zna granic i miary.
W kapliczce królowej ona z dziećmi modliła się jeszcze o ocalenie męża, gdy z ust do ust podawano sobie imię, zapowiadające nową upokorzenia epokę.
W ciągu owych lat męczarni, oblany łzami matki, wyrósł cały świat nowy — rodzina królewska, do której zarówno serce Maruchny jak ojca przywiązane było, a którą etykieta tradycyjna, porady ludzi wpływowych, jak kardynał de Fleury, tudzież los jakiś rządził opaczny więcej niż rodzice. Król nie umiał i nie mógł się zajmować wychowaniem dzieci; królowej do rozrządzania niemi nawet nie dopuszczano. Zdane więc były na los ślepy i fantazję doradców, wszystkie, z wyjątkiem delfina.
Przyszły spadkobierca korony musiał naturalnie z największą troskliwością przysposabiać się do noszenia jej... Nie żałowano ani trudów, ani kosztów dla niego.
Wychowanie córek, które odpowiadać było powinno świetnej edukacji delfina, zdało się zaraz w początku tak kosztownem kardynałowi, iż poradził Ludwikowi XV dla oszczędności powierzyć je zakonnicom w Fontevrault.
Pomimo przywiązania do dzieci, Ludwik XV zgodził się na to, a królowa, obawiając się może wpływów płochego dworu, zgodziła się milcząco. Tymczasem okazało się później, gdy z tego klasztoru powróciły, że się tam ledwo nauczyły czytać. Jedna królewna Adelajda, padłszy ojcu do nóg, rozpłakana, wyprosiła się od zakonnic i pozostała przy matce.
Jakie było to wychowanie naprzód za klauzurą, potem w kole dworaków, wśród których królowa tak małe miała znaczenie, okazało się wtedy, gdy królew-