rał się już próg gospody przestąpić, gdy wpatrujący się w niego nieznajomy podniósł rękę i zaparł mu nią drogę. Uśmiech na rumianych ustach dowodził, że czynił to bez złego zamiaru.
— Przepraszam — odezwał się do niego, nieco ochrypłym głosem człowieka, który najadł się i napił do przesytu. — Słyszę gospodarza utyskującego, że nie ma gdzie was posadzić wygodnie. My, jeżeli się nie mylę, jesteśmy dawni znajomi (schylił się, szepcząc mu kilka słów na ucho) — podzielę więc z waćpanem tę dziurę, którą miałem szczęście zająć zawczasu u Flandrina.
Gospodarz, który nie wiedział, że podróżni znajomi sobie być mogli, zatarł ręce wielce uszczęśliwiony tem, że mu się Polaka, gościa częstego, nieźle umieścić udało.
— Korzystajmy z uprzejmej ofiary kapitana de Lozilières, — przerwał żywo — idźcie panowie, ja o pieczeni myśleć muszę, abym się jej nie wstydził.
Teraz dopiero, głos posłyszawszy, Włodek dawno już niewidywanego Lozilières’a sobie przypomniał i poznał w otyłym, rumianym, do zbytku ociężałym kapitanie lekkiego przed laty agenta pani markizy de Prie.
Między poufałymi niegdyś z sobą, których przed kilku laty cale różne rozdzielały zajęcia, żywa się teraz wszczęła rozmowa. Lozilières opowiedział o swoich losach, chlubiąc się potrosze szczęśliwie przebieżoną drogą; Włodek słuchał go z zajęciem. Dziwnem to poniekąd było, iż w ciągu lat tylu wcale się nie spotykali z sobą; bo Lozilières teraz miał posadę w łowieckim dworze króla Ludwika i ciągle prawie przy nim się znajdował.
— Jestem w swoim żywiole; — mówił Włodkowi — szczęśliwszego położenia nigdym ani pragnął, anim się spodziewał. We wszystkich polowaniach króla j. mci biorę udział bardzo czynny; król mi się dosyć mile uśmiecha: w kółku przyjaciół n. pana mam dobrych przyjaciół i protektorów; oddycham
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.