się, iż nie kłamałem i nie przechwalałem się nadaremnie.
Pod wrażeniem tej niespodzianej, a tak nieprzyjemnej dla niego nowiny Włodek oniemiały usiadł, zajmując miejsce przy kapitanie. Nie chciał się z nim rozstać, dopókiby nie dopytał się czegoś więcej.
— A zatem — dodał po przestanku — macie już coś upatrzonego dla króla?
— A no, mamy — potwierdził znowu kapitan. — Ale to dotąd tajemnica stanu, dopóki pewnego białego dnia nie stanie się sekretem poliszynela. Dziś ja to wam tylko powiedzieć mogę, że to kobieta, mająca w sobie wszystkie uroki — kobieta, która potrafi być płochą, poważną, dowcipną, rzewną, dziecinną, lubieżną, dostojną, jak wielka pani i grubjańską jak przekupka, — kobieta, która zrobi z siebie, co zechce, a królowi jednostajnem szczęściem znudzić się nie da...
— Skądżeście to cudo wzięli? — szydersko wtrącił Włodek.
— Jakto, skąd? — wybuchnął kapitan. — Jedno jest tylko w świecie źródło, w którem się takie istoty poławiają: — bruk paryski!
Polak na to nosem pokręcił.
— Więc jej gdzieś w kałuży szukać będziecie? — podchwycił. — Mój kapitanie, po pannach de Nesles, po księżnie de Châteauroux, po arystokratycznej krwi, która dotąd miała smutny przywilej dostarczyciela do królewskiego haremu, niepodobieństwem jest taki upadek! — Kałuża! ulica!
— Ulica, tak... kobieta pochodzenia mieszczańskiego — rzekł Lozilières — tak! tak! Arystokracja znudziła się sama i nudzić tylko umie. Długie wieki jadła i przejadła się; syta jest i my jej syci. Nam trzeba niezużytych sił natury.
Zamyślił się nieco kapitan i sam niedosyć ścisłe określenie pochwycił i poprawił:
— Trzeba nam nie zużytych sił, ale takiego upragnienia niedostępnych dotąd rozkoszy, ażeby dla nie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.