wała się jej niebezpieczną. Dobroduszna królowa nie obawiała się tej, którą sobie wyobrażała jako prostą, nieokrzesaną, nieobytą z życiem dworu kobietę, która w królu namiętność obudzić mogła, ale długo jej utrzymać nie jest zdolną.
Król stary wysłuchawszy opowiadania córki, pocałował ją w czoło.
— Moja Maruchno, — odezwał się — moja Maruchno! ja z tego wszystkiego, co słyszę, wcale inne wyciągam wnioski. Daj Boże, abym się mylił. W każdym kroku tej kobiety widać obrachowanie i przebiegłość niezmierną, talent i rozum niepospolity. Może ona mieć prostacze maniery, ale chytrością i subtelnością wszystkie wasze księżny przechodzi. Nie waż jej lekko! Zobaczysz! Ludwik ją wziął jako cacko, a ona go prowadzić będzie... gdzie zechce... Alboż i to nie jest dowodem zręczności, że sobie twoją poczciwą Luynes ująć potrafiła, a ciebie rozbroić pokorą?
Królowa Marja spojrzała na ojca, w oczach jej łzy się zakręciły, i nic nie odpowiedziała.
Niewiele czasu potrzeba było wyśmianej, wygwizdanej, okrzyczanej w początkach Poisson, aby piosnki uszczypliwe zmieniły się w ody na jej pochwały i uwielbienie. Za rydwanem swoim zwycięskim wiodła już wodza ludzi, którzy opinji publicznej ton nadawali — Voltaire’a. Zastęp jej przyjaciół rósł z dniem każdym.
Maurepas napróżno strzelał złośliwemi i cynicznemi epigramatami; pobożni ludzie napróżno gorszyli się jej samowolnem wyrwaniem się mężowi; d’Argenson i Orry szemrali na rozrzutność króla, który wszystkim zalecał oszczędność, a dla niej rozsypywał krocie. Potwarze, obelgi, szyderstwa rozbijały się o jedno wielkie znakomite dzieło, jakiego dokonała pani d’Etoiles, przemianowana na margrabinę de