Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy inni przy owych wieczorkach, do których piękne artystki z teatrów zwabiano, tracili łatwo przytomność i dwojako się upajali, on nigdy ani winu, ani żadnemu szałowi nie dał się opętać — zawsze był panem siebie.
Włodek, przybywszy raz do Paryża, powracał od Parisa-Duverney z kolacji nad ranem do domu. Lozilières’a na niej nie było. W ciasnej uliczce, obok której przechodził do swej gospody, usłyszał nagle krzyk i szczęk szpad dobrze sobie znany... Zakopcona mała latarenka, paląca się przy drzwiach starej kamienicy, dozwoliła mu dostrzec dwóch ichmościów z maskami na twarzy, którzy do muru przypartego przechodnia, dzielnie im się broniącego, gwałtownie napastowali.
Włodek nie mógł nigdy patrzeć obojętnie na taką walkę nierówną. Zakipiała w nim polska krew i rzucił się na pomoc zaskoczonemu, w chwili, gdy ten już w pierś raniony upaść miał na ziemię. Na widok tego posiłku niespodziewanego dwaj zamaskowani napastnicy uciekli, a Włodek, pochyliwszy się nad ranionym, poznał w nim Lozilières’a. Natychmiast dopomógł mu, co najpilniejszem było, krew z rany płynącą zatamować, i osłabłego potem, napół prowadząc, pół wlokąc, doprowadził do niezbyt oddalonego mieszkania.
Lozilières, przytomność odzyskawszy, którą na chwilę postradał, rzucił mu się na szyję i poprzysiągł dozgonną wdzięczność. Zwał go swym zbawcą.
Napaść, wedle jego powieści, miała być skutkiem jakiejś miłosnej intryżki, uwiedzenia dziewczęcia. Mało do tego wypadku wagi przywiązywał Włodek, a i sam Lozilières zdał mu się człowiekiem niewielkiego znaczenia i wartości. Ranny, po tym wypadku, o którym nie mówiono wiele, wyzdrowiał bardzo rychło, i Włodek znowu go potem spotykał w domu Parisów, w towarzystwie pani de Prie, a potem u ks. Bourbon.
Obok stosunków, które go w tych kołach dla króla protektorów szukać zmuszały, Włodek nie zaniedbywał i pobożnego dworu ks. de Chartres, który, choć te-