Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

królowi. Pocóż miał próżne w nim budzić i karmić nadzieje?
Czasu niewiele upłynęło potem, gdy Włodka znowu wyprawiono po spodziewane pieniądze do Paryża.
Jednym z pierwszych, których tu spotkał, był Lozilières, ale z przybitego dosyć i pokornego niedawno dziwnie zadzierający głowę i przybierający jakieś miny zwycięskie.
Przywitał swego zbawcę, jak zwykle, bardzo serdecznie, a nazajutrz zaprosił na obiad z sobą. Już z samego przyjęcia, humoru, rozmowy widać było, że Lozilières na jakąś złotą trafił żyłę i że mu się szczęście śmiało.
Przy obiedzie pochwalił się tem, iż potrafił sobie pozyskać względy i zaufanie boskiej pani margrabiny de Prie i miał nadzieję wkrótce być użytym do sprawy bardzo ważnej, na której rachował, iż wiele zarobi.
Zarobek ten szczególniej go radował... Zachował tajemnicę sprawy przy sobie, a Włodek nie był też wcale ciekawym.
Z wieści po Paryżu obiegających dowiedział się potem, że nadzieje pokładane na księżniczkach Walji okazały się płonnemi, że lotaryńskich nie chciał Bourbon, a sióstr Bourbona pani de Prie nie dopuszczała. Ze znalezieniem księżniczki trudności były wielkie, godnej pierwszego tronu w Europie nie umiano wynaleźć. Mowa teraz była o tem, aby po dworach pomniejszych książąt w Niemczech szukać choćby najskromniejszej, ale urodzeniem i wiekiem wymaganiom odpowiadającej panny.
Lozilières o tem mówił często i rzecz ta zdawała się go żywo obchodzić; znał wszystkie księżniczki będące na spisie. Włodek, który długo w sobie myśl swą nosił, nareszcie jednego wieczora, znalazłszy się z nim sam na sam, rzekł:
— Szukacie dla waszego króla narzeczonej i sięgacie nie wiem jak daleko, nie chcąc widzieć, co pod ręką macie. Alboż to króla polskiego córka, ten anioł dobroci, łagodności, ta święta panienka nasza, tak cu-