Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Król głowę spuścił i zamilkł.
— Nie mówmy o przyszłości — dodał smutnie. — Jam już stary; przekona was życie, że nikt nigdy nie odgadł losu swojego. Jutrzenka różowa nie zawsze zapowiada dzień jasny... Macie co więcej jeszcze? — zapytał po chwili.
Vauchon, który króla szanował, zostawał z nim w najlepszych stosunkach i rad był najmniejszej oszczędzić mu przykrości, chociaż mógł pomniejszemi go nudzić drobnostkami, oświadczył, że dana tak otwarcie odpowiedź nic już do życzenia nie zostawia.
— Chciej tylko w. kr. mość, — dodał — zamiast mnie, odpowiedzieć pismem wprost ks. Bourbon, który listem tym wszystkim zamknie usta i koniec położy nowym projektom i pytaniom.
— Właśnie chciałem to uczynić — przerwał Leszczyński. — Znacie lepiej wymagania ludzi; pomóżcie mi do zredagowania tego dokumentu tak, aby był jasnym, pełnym i nie pozostawiał już najmniejszej wątpliwości.
— N. panie, — odparł Vauchon, kłaniając się — dworak, wojak, próżniak, nigdy do pióra nie czułem powołania; nie zdałem się też na dyplomatę i wątpię, abym się naco przydał w. król. mości. Mogę w tem usłużyć tylko, iż znam całą przebiegłość i podejrzliwość tych ludzi, którzy dokument czytać będą i komentować.
— Mój pułkowniku, — rzekł król rubasznie — na tych ichmościów, których wasz Rabelais abstraktorami kwintesencji zowie, jest jeden najlepszy sposób — szczera, szlachetna otwartość.
W parę godzin potem wszystko było skończonem. Król wezwał Włodka do kancelarji, podyktował mu list, odczytał go pułkownikowi i kazał przepisać.
Vauchonowi polecono trochę tym razem dłużej pozostać z Leszczyńskimi i życiu się ich przypatrzyć, aby ze szczegółów zdać sprawę i wymysłom śmiesznym żywem prawdy opowiadaniem kłam zadać.
Dwór i rodzina przyjmowała go z tą polską go-