Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc wolnym krokiem ku podróżnemu. — Jesteście w istocie w Wissenburgu.
— A ta kupka murów, tam na górze? — ciągnął dalej gość.
— Jest to stara komandorja — dodał mieszczanin z uśmiechem wpół bolesnym, napół szyderskim. Wszystko w ruinach... Kiedyś się to dźwignie może, ale dziś w całej Francji, krom kilku miast większych, nie zobaczycie nic, tylko ruiny i łachmany.
Mówiąc to, westchnął.
— Wielkość i sławę swych monarchów musi Francja opłacać drogo — dodał. — Wojny i świetny dwór nas zniszczyły.
Podróżny ubolewań tych nie zdawał się z wielką słuchać uwagą, rzucał dokoła oczyma i wracał upornie wejrzeniem do odartych murów zameczku.
— W tych więc ruinach — rzekł cicho — schronił się wygnaniec, król polski?
— Tak jest, tak — odparł, ukazując ręką na mury, mieszczanin. — Mamy tu szczęście dawać schronienie królowi, ale on wcale nie jest podobny do monarchów naszych, a nie wiem, czy znajdzie się drugi, któryby się z nim mógł porównać. Zowią go królem, widać na nim majestat wielki, ale tego mu złoto i żadna powierzchowna świetność nie daje... Król to co sam jeden, o kiju, wchodzi do chat ubogich i dzieli się chlebem, którego sam nadto nie ma.
Zamilkł mówiący, a podróżnemu się twarz rozjaśniła.
— Król więc mieszka tam, na górze, w tej pustce obszarpanej, wyglądającej tak smutnie? — zapytał.
— Tak jest — potwierdził mieszczanin. — A wy? jesteście zapewne wysłani do niego?
— Nie posłał mnie nikt — rzekł podróżny. — Dobrowolnie przybywam, abym rękę naszego króla ucałował, bo Polakiem jestem i mój ojciec był jego sługą.
— Rad wam pewnie będzie, — odparł mieszczanin po chwili — dla obcych nawet gościnnym jest. Ale jeżeli na komandorję jedziecie, nie zawadzi pośpieszyć.