Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

sukni księżny matki słychać było, która wbiegła jak burza, wprost się rzucając na swą ofiarę. Przywiązanie do córki czyniło ją nieopatrzną. Nie mogła ukryć radości, z jaką widziała Celestyna, bo od wczoraj dręczyła się tem, że odmową zimną zbyć ich może, i że ona narażona będzie na upokarzające błaganie tego człowieka...
Podała rękę Celestynowi nic nie mówiąc, ścisnęła ją i natychmiast zwróciła się ku pokojom córki.
— Jadzia jest ubrana... czeka na professora... Proszę ze mną. Była bardzo chora — a! com się ja nadręczyła!... Zmiłuj się, miej litość nad tem dzieckiem. Coś wesołego... czytaj... potrzebuje rozrywki... roztargnienia... Doktor zalecił... Umysł potrzeba oderwać, zająć...
Księżna mówiła zdyszana, urywanemi wyrazami, i nie słuchając Celestyna, który ciągle chciał wcisnąć słówko jakieś, ciągnęła go do pokoju chorej, do sypialni jej, gdyż Jadzia wstać jeszcze z łóżka nie miała siły...
Z dala przez otwarte drzwi widać już ją było, siedzącą, ubraną całą w czerni, bladą, zmienioną, z oczyma powiększonemi, błyszczącemi... Stoliczek z książkami, który panna Klara własnym domysłem przysunęła do łóżka... dziwnie się tu jakoś wydawał...
Na Celestynie ta twarzyczka znana, której on nigdy jeszcze nie widział tak zoranej boleścią, tak znękanej i litość obudzającej, uczyniła wrażenie niezmierne. Zbladł i on, i zmieszał się przystępując drżący ku niej. Jadzia wyciągnęła do niego rękę. Rumieniec chorobliwy, gorączkowy wystąpił na jej lica...