professora... Ale mają do wyboru lub to, albo moją śmierć!
Oczy jej pałały...
— Pan nie wierzysz temu? wtrąciła.
Celestyn nie mógł ust otworzyć.
— Kochasz mnie czy nie? dodała.
I nie doczekawszy odpowiedzi zawołała:
— Ja wiem, że kochasz, ja to czuję; mam dosyć energii, aby przeciwko wszystkim pójść za sercem...
Był to jakby sen jakiś dziwny, nieprawdopodobny, straszny, dla nieszczęśliwego i szczęśliwego razem młodzieńca, który przewidywał jakieś straszliwe przebudzenie, katastrofę... Jadzia nie puszczała jego ręki... lice się jej rozjaśniało...
— Wiem, rzekła nie mierząc głosu wcale, że będę miała do zwalczenia wiele jeszcze; ale mama mnie zna — ja nie ustąpię. Choroba moja dała mi siłę. Wiem czego chcę, a to czego chcę, spełnić się musi... Serca się nasze rozumieją, — o resztę nie dbam...
W samym początku tego wybuchu, do którego księżniczka się przygotowała zapewne, panna Klara posłyszawszy co Jadzia mówiła, rzuciła się za odchodzącą księżną i zmusiła ją — wysłuchać, co córka podniesionym głosem z energią ciągle wzrastającą, wywoływała. Księżna chociaż znała Jadzię, do takiego wystąpienia nie była wcale przygotowana. Chciała krzyknąć rozpaczliwie, lecz sił jej zabrakło, i padła podtrzymywana przez pannę Klarę na krzesło — prawie bezprzytomna.
W sam czas zjawił się doktór w progu, aby ją ratować.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.