Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Wymówiła to tonem nakazującym, a panna Klara zawahawszy się nieco — wyszła... Księżna otarłszy łzy, sama wybiegła jak na w pół obłąkana do salonu, w którym na nią książę Marcin oczekiwał. Ujrzawszy ją, biedny opiekun, nie wiedząc co się stało, krzyknął z przerażenia...
— Wiesz! zawołała podbiegając i chwytając go za rękę, głosem przerywanym szlochaniem — wiesz! Ona w głos powiedziała mu, że bez niego żyć nie może! O! ja nieszczęśliwa! Co my poczniemy! Książę — ratuj! Dziecko moje! obłąkana — ja nie wiem...
W tem krokiem śpiesznym nadążył doktór do salonu.
— Co się jej stało! zwróciła się do niego matka; szał — obłąkanie!...
— Księżniczka jest najzupełniej przytomna — odrzekł Landler. To było do przewidzenia. Ma energię niezmierną — nie ma sposobu, trzeba się zgodzić z położeniem, dziś już nie do zmienienia... Niech się księżna uspokoi...
Ks. Marcin stał jak słup.
— Szlachcic? czy choć szlachcic? począł bełkotać...
Na to odpowiedzi nie było...
— Księżniczka się domaga matki i opiekuna — dodał doktór — idźcie państwo do niej...
Książę się wahał — matka płakała ręce łamiąc, gdy powtórnie panna Klara wpadła z żądaniem koniecznem, aby księżna przybywała.
— Jadzia! o nieszczęsne dziecko moje!
Opiekun opierał się nie uważając przytomności swej za potrzebną — obawiał się odpowiedzialności przed rodziną — drżał cały. Lecz matka nie chciała