Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Weszła nieśmiało panna Klara.
— Proszę się dowiedzieć, czy pana Celestyna nie ma w salonie, rzekła, — i zwracając się z uśmiechem do kuzynki szepnęła: — Chciałam go zaprezentować!
Hrabina, która była przysiadła na kanapie, zerwała się żywo, chcąc ją pożegnać, gdy panna Klara powróciła i oznajmiła chłodno, iż — pana Celestyna nie ma dotąd jeszcze.
Mimo wielkiej chęci dalszego nawracania i przekonywania, hrabina, która tak z niczem przecie odjechać nie chciała i siedziała jeszcze — szukała nadaremnie w głowie nowych argumentów.
— A! zakrwawiłaś nam wszystkim serca — odezwała się. Nie masz wyobrażenia, jakie ta wiadomość uczyniła — wstrząśnienie, przerażenie, żal... Ty, ty, która mogłaś aspirować do najświetnieszych partyj, rodem, tytułem, rozumem, młodością — ty! — ale to nie do uwierzenia!!
— Być może — ale dzieją się cuda i trafiają się szały... śmiejąc się obojętnie rzekła Jadzia. Zakochałam się... Gdy hrabina bliżej go poznała możeby mnie uniewinniła. Jest w nim coś tak szlachetnego, iż mu żaden z naszych paniczów nie dorówna... Nie brak mu nic, oprócz tytułu, a ten... kupimy!
Kupnym tym tytułem doprowadziła hrabinę do ostatniej niecierpliwości. Wstała z zagryzionemi ustami.
— Ponieważ ten pan lada chwila spodziewany- a tak bardzo jest uroczy, rzekła — pozwolisz mi się pożegnać. Niebezpieczny człowiek: mimo wieku mojego, lękałabym się zbliżyć do takiego... ideału.