Gdy Celestyn po tem upojeniu, w jakie go scena niespodziana z księżniczką wprawiła, znalazł się sam z sobą — długo nie mógł zebrać myśli i rozplątać tysiąca węzłów, któremi uczuł się skrępowany... Szedł, stawał, powracał, chciał zaraz biedz do domu i brakło mu odwagi — przedewszystkiem potrzebował ochłonąć...
Gdy taki piorun uderzy w człowieka i zwichnie mu życie, chociażby otwierał przed nim jasne niebiosa — istota słaba, nawykła iść krokiem powolnym, trwożąca się każdą zmianą gwałtowną — przeraża się szczęściem nawet.
Celestyn więcej był przelękły, niż szczęśliwy... Spoglądał na pierścionek, który miał na palcu, przypominał sobie brzmiące jeszcze w uszach jego wyrazy Jadzi, widział ją przed sobą z tą potęgą uczucia do szału posuniętą — i w rzeczywistość wierzyć mu się nie chciało.
Wyrzucał sobie słabość — nie miał siły oprzeć się pej, wymódz cierpliwość, czas do przygotowania... Teraz wszystko było skończone. Pierścionek dany w imieniu córki przez matkę, w obec opiekuna, czuł na palcu... Miał jej słowo...
Cóż na to powiedzą rodzice, a szczególniej ten ojciec Spartanin, o którego oporze z góry był przeświadczony? Co będzie, jeżeli ojciec wyrzecze się go- opuści, nie zechce znać!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.