Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

stynkcyi — nie miał skazy, nie miał jednego rysu dysharmonijnego. Natura tworząc nawet takie arcydzieła bardzo często, przez ironię jakąś czemś oznacza ułomność ludzką. Niekiedy jest to plamka zaledwie dostrzeżona, a jednak wielkiego znaczenia. W siedzącym skromnie na trochę w cień odsuniętem krzesełku młodzieńca, najbystrzejsze oko nie mogłoby było dostrzedz nic, coby od niego zrażało i rozczarowywało.
Do tej piękności fizycznej, nadzwyczajnej, uderzającej, którą podnosiło to, że właściciel nie zdawał się do niej przywiązywać wagi, — dodać potrzeba ten promyk na czole, ten ogień w oczach, który piękności dodaje blasku i wdzięku.
Chłopak ubrany był bardzo skromnie, czysto, z angielską prostotą, lecz smakownie. Suknie miał czarne, bieliznę niepokalanej świeżości, i najmniejszej błyskotki na sobie. Z miejsca, jakie zajmował opodal nieco od trzech osób składających kółko zawarte, wnosić było można, iż do niego właściwie nie należał, i zajmował tu podrzędne jakieś stanowisko...
Pomimo oznajmionej herbaty, na jednej ręce miał już włożoną rękawiczkę i trzymał kapelusz, jakby się gotował do wyjścia.
Nikt na niego nie patrzał, ani wyzywał do rozmowy, która się toczyła tak swobodnie, jak gdyby go tu nie było. Księżna matka opowiadała coś kuzynowi, księżniczka Jadwiga pogrążona była w jakiemś dumaniu, przerywanem niekiedy dodatkami: które dorzucała do powieści matki; książę Marcin cały był zatopiony w słuchaniu, uśmiechał się i poruszał dowo-