ci przychyliła... jestem ci posłuszną, wszystkim twym kochanym fantazyjkom dogadzam... ale ty bo... słabowita... delikatna... nadużywasz sił swoich... Te twoje lekcye i lekcye bez końca, to nienasycone nauki pragnienie... Trzeba w niem mieć miarę, jak ja się boję o zdrowie...
Zadumana Jadwinia potrząsała głową...
— Właśnie te jedne lekcye i tę naukę jedną lubię, odezwała się... Pozbawiona ich, umarłabym z nudów. Nie chcę być lalką taką jak inne moje rówieśnice...
Księżna pocałowała ją w czoło i zawołała:
— A! jaka główka gorąca!
Nie było na to odpowiedzi, córka ani oddała pocałowania, ani zmieniła postawy, siedziała smutna z wyrazem zadumy... Matka żywo poczęła się przechadzać po saloniku, coraz to spoglądając na nią.
Trwało milczenie.
— Mnie się zdaje, szepnęła po chwili księżna, stając przed córką — że ten nieznośny Celestyn tobie swemi lekcyami głowę przewraca... Doprawdy! Jabym się go pozbyć chciała...
Spojrzenie na córkę, wywołało z ust księżny okrzyk rozpaczliwy...
Jadzia zbladła, zmieniła się nagle, a niepiękna twarz jej tak się straszliwie wykrzywiła, takie oburzenie odmalowało się na niej, że księżna przerażona, objęła ją rękami, przytuliła do piersi, i cała drżąca poczęła pieścić jak małą dziecinę.
Na pannie Jadwidze to małe sprzeciwienie się matki uczyniło takie wrażenie, iż natychmiast potrzeba było wody, kropel jakichś, i nierychło wyraz twarzy powrócił do zwykłego stanu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.