Siedzieli więc razem aż do obiadu... który po staremu był podany. Nawet w tych znanych potrawach i ich smaku, Celestyn znajdował wspomnienie ojca i przeszłości — niepowrotnej.
Po kawie znużona p. Monika zdrzemnęła się trochę: Leokadya brata wywiodła do ogródka.
— Celestynie — zawołała chwytając go za rękę — na naszą miłość od kolebki zaklinam cię, błagam, nic nie taj przedemną. Na tobie widać heroicznie znoszone męczeństwo — ty cierpisz, cierpisz okrutnie, a nie masz nikogo, ktoby twą boleść podzielił... Mów... nie kłam! Co fałsz pomoże, gdy ją przeczuwałam to co widzę, gdy ja w duszy twojej czytam!...
Celestyn zmieszał się mocno.
— Dziecko — rzekł — zkądże te domysły?
— Domysły! nie! poczęła Leokadya. Są przecież związki serdeczne, które dają jasnowidzenie — ja się nie domyślam, jam pewna, że ty z nią czy z niemi jesteś nieszczęśliwy. Ty biedna ofiaro...
— Mylisz się, powiadam ci — ja się na Jadzię skarżyć dotąd nie mogłem — kocha mnie, aż do zazdrości... jest przywiązana namiętnie.
— Tak — ale ty jesteś umęczony — odparła siostra. Wyście się nie znali wcale, gdyście rozpoczęli życie we dwojgu... Tyś musiał i musisz walczyć — ty nie masz spokoju.
— Alem ja do tej walki był przygotowany — odparł zadumany Celestyn. Tak — przyznaję — muszę walczyć, różnice wychowania i pojęć są wielkie. Z Jadzią jednak dałbym sobie radę, gdybym sam z nią był tylko, jak byliśmy w podróży... Teraz dopiero zaczyna się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.