zaniemiała... Miała urazę do Boga, iż takim Podrobom, ludziom prostym, mógł dać dziecię tak promieniście piękne, tak pańskiem i dystyngowanem obdarzone obliczem.
Obok bladej, nie bardzo kształtnej Jadzi, z twarzą długą i rysy nieforemnemi, melancholiczne lice pani Zastawskiej wydawało się idealnie pięknem, postać jej powietrzną. Była to istna Sylfida, jak się wyraziła księżna patrząc na nią.
Nadewszystko szlachetne jakieś piętno wyższości, które jej nadało wychowanie, uderzyło ks. Eufrezyę. Nie mogła ukryć ani podziwienia swego, ani może zazdrości...
Rozpoczęta rozmowa zwiększyła jeszcze to wrażenie: głos harmonijny, dobór słów, znajomość doskonała tej francuzczyzny, bez której u nas do wyższego towarzystwa dopuszczonym być niepodobna, — w nowe wprawiły zdumienie chrzestną matkę.
Zaproszenie na obiad bardzo łatwo i zręcznie wypadło. Wymawiała się Milka, iż jadąc do rodziców, stosownej toalety z sobą nie wzięła, ale księżna zapewniła ją, że na wsi nikt się nie stroi, że może przyjść nawet w rannem ubraniu i t. p.
Wykonawszy zamierzony ten krok, księżna pośpieszyła do córki.
— Jadziu — odezwała się z progu żartobliwym tonem — wiesz, będziemy mieli gościa na obiedzie?...
— Któż? Eustaszek może? zapytała młoda pani, która zdawała się go spodziewać.
— O tym nie wiem, chociaż lada dzień byćby powinien — ale zaprosiłam ową piękną córkę Podroby, co lubi się przechadzać po parku...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.